0 produkty/ów
Brak produktów w koszyku.
Powrót do sklepuOd powrotu z Mistrzostw Świata minęło już trochę czasu a ja cały czas sie zbieram żeby napisać kilka słów o tym wyjeździe. Po prostu nie wiadomo od czego zacząć opis tak niesamowitej i ciężkiej imprezy jaką jest Ironman na Hawajach. Nie chcę pisać, że start tam to spełnienie marzeń, bo jeszcze rok temu, zanim padła decyzja o próbie dostania się tam nie myślałem w ogóle o zrobieniu pełnego Ironmana. Miałem za sobą starty na połówkach, jednak przygotowanie się do pełnego dystansu to inna bajka, przede wszystkim jeśli chodzi o ilość treningu.
O warunkach które panują na wyspie można się rozpisywać długo, ale myślę że określenie „piekarnik” pasuje dość trafnie Tydzień przed startem zdążyłem sobie coś zrobić w plecy. Chyba je naciągnąłem i ostatnie dni przed startem to praktycznie zero treningów i ciągła rehabilitacja. Odwiedziłem nawet tamtejszego fizjoterapeutę, który zaserwował mi serie baniek Przed samym startem nie czułem nawet jakiegoś większego stresu, byłem gotowy na przygodę!
Naładowany dżemem, zacząłem pływanie. A płynęło się całkiem przyjemnie. Wbrew pozorom, fale nie były takie straszne jak mogłoby wydawać się na żywo.
Z wody wyszedłem po 1:01h. Początek zapowiadał się dobrze! Początek przycisnąłem trochę za mocno, po 10 km na szczęście się zreflektowałem i pilnowałem założonej mocny, tak by się nie spalić na początku, kiedy przede mną było jeszcze jakieś 170km.Do połowy szło całkiem nieźle, dopóki po nawrotce nie zaczął wiać ostry wiatr. Złapałem mały kryzys, bo znacznie zwolniłem, na szczęście zimna cola na punktach mnie ratowała. Na koniec odżyłem i ostatnie 30 km pojechałem całkiem solidnie, kończąc rower z czasem 5:03.Strefę zmian, zaliczyłem na prostych nogach, bo czułem nadchodzące skurcze .Na bieganiu, czekało na mnie miłe zaskoczenie, bo słońce które wcześniej piekło niemiłosiernie schowało się za chmurami.W okolicy 8 km, uświadomiłem, jak bardzo jestem zmęczony i ile mam jeszcze kilometrów do przebiegnięcia. No, ale… „sam tego chciałeś, sam tego chciałeś” . Mimo wszystko atmosfera miejsca i zawodów odwracały moją uwagę od zmęczenia i biegło mi się znacznie lepiej, kiedy myślałem o czymś innym. Na trasie było dość sporo podbiegów, co nie ułatwiało sprawy. Starałem się biec swobodnie tak żeby zaoszczędzić siły na najgorszy odcinek trasy biegowej – Energy Lab. Na szczęście ten odcinek udało mi się przebiec bez większych strat, choć wiadomo nie był to bieg po bułki.Przez całą tą trasę chłodziłem się jak mogłem, wylewałem na siebie ogromne ilości wody. Nabawiłem się w ten sposób odcisku na palcu, który już nie wytrzymał kolejnego kroku i pękł. Niby pierdoła, a nie było mowy o dalszym biegu – trzeba było się zatrzymać, zdjąć buta, skarpetę, sięgnąć po plastry które wrzuciłem do worka w ostatniej chwili („wezmę, choć i tak się pewnie nie przydadzą”), solidnie to wszystko pozaklejać. Pomogło. Zostało mi wtedy do pokonania 7km. Pierwsze 5 km przeżywałem istny Weltschmerz, po takim długim postoju ciężko się było znowu zmusić mięśnie do pracy. Ostatnie 2 km to już tylko BYLE DO METY.A meta to już tylko cholerna ulga, podekscytowanie i mega satysfakcja.Satysfakcja z tego że się zrobiło naprawdę wielką rzecz.Nooo, i w końcu zostałem prawdziwym Ironmanem, a nie Ironmanem bez pływania (czyt. Irlandia )
Zajęcie 14-tego miejsca w kategorii wiekowej z czasem 9:52 wymagało 599 godzin 32 minuty treningu, tonę wyrzeczeń i mnóstwo dobrych ludzi których wsparcie pomogło mi się tam dostać – sam bym z pewnością nie dał rady dostać się tu i wystartować w najważniejszej triathlonowej imprezie na świecie. Przede wszystkim: Maja Makowska, za to że cały czas byłaś, Rodzinie: Agata Darek Ula Mateusz ; Maciej Kozłowski za wsparcie na miejscu, bycie szoferem, tragarzem i kumplem, za ogromne wsparcie sprzętowe w przeciągu całego sezonu. Całej ekipie salonu rowerowego ROADBIKE Trenerowi Czarek Figurski#swimandtriforpro za przygotowanie fizyczne każdej pojedynczej osobie za każde dobre słowo przed i po starcie
Adam Nizio